Lusi poszła mając w dłoni katanę i jakieś nożyki. Przy sobie miała dopięty bukłak i jakieś opakowanie z jedzeniem i metalowe gwiazdki. Ja leżałam na ziemi tylko czekając aż odejdzie. Nie mogę jej tak po prostu zaufać. Postanowiłam przeszukać jej rzeczy. Skoro zaufać, to z klasą. Chciałam dowiedzieć się czy nie ma jakieś krótkofalówki czy czymś podobne, co doświadczało by, że ma kontakt z kimś innym.
Wstałam się i rozejrzałam czy poszła gdzieś dalej. Nie było jej na terenie namiotu. Podparłam się rękoma i po cichu zaczęłam przeszukiwać jej rzeczy. Szybko się zwijałam i co chwilę zerkałam czy nie nadchodzi.
Zaczęłam od jakiegoś małego plecaka który trzymała ów przy samym namiocie. Były tam jakieś jabłka, soki, woda, apteczka, dokumenty, żelki, mały nóż..ZARAZ...dokumenty..
Wzięłam je i zaczęłam przeglądając. Lusi Night, urodzona BLE BLE, pesel BLE BLE. Ehh...nic ważnego chyba. Odłożyłam rzeczy do plecaka jakby nigdy nic. Potem weszłam do namiotu i zaczęłam tam szperać.
Nie było za bardzo co. Mały koc i ułożona bluza na wzorzec poduszki. Westchnęłam i zaczęłam przeszukiwać bluzę. Nie było w niej nic oprócz małego kompasu. Z obojętną miną odłożyłam kompas i wyszłam z namiotu. Wzięłam jakieś patyki i zapałki z kieszeni i rozpaliłam małe ognisko, robiło się bardzo zimno.
,,Może ... jej zaufać? W końcu ma jedzenie i broń i w ogóle...Nie warto ciągle łazić samej bez niczego...zobaczymy jak to się potoczy".
Ognisko powoli zaczęło grzać. Ja z niecierpliwieniem zaczęłam wyglądać za Luci. A jeśli coś jej się stało?
Trzymałam siekierę blisko siebie.
Luci?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz