Ktoś?
środa, 6 sierpnia 2014
Od Hiccup'a
Samolot leciał spokojnie nad wodą. Hiccup siedział pogrążony w własnych myślach. Niedawno jego ojca zamknięto w więzieniu. Siostrę znaleziono i zabrano do szpitala. To dobrze, co jak co, ale Werę, swoją siostrę, kochał nad życie. Spojrzał na Susan, która jak zwykle patrzyła przez okno. Leciał razem z nią na studia. Do tej pory był jej wdzięczny za uratowanie życia. Gdyby nie ona, zapewne nie byłoby go tu... Z zamyślenia wyrwał go wstrząs. Spadali. Usłyszał huk i krzyki ludzi. Przygnieciony kawałkiem żelastwa podniósł się i rozejrzał. Ani jednej żywej duszy... Co z Susan? Czy przeżyła? Czy jest cała i zdrowa? Gdzie jest? Tyle pytań kłębiło mu się w głowie. Postanowił, że ją odnajdzie. Zrobił krok i poczuł rwący ból w lewej nodze. Złapał się jej kurczowo. Gdy ból ustał spojrzał na kończynę. Była cała we krwi. Kawałek stali wbił mu się w udo. Daleko tak nie zajdzie. Wyjął stal i owinął ranę kawałkiem szmaty. Nie wytrzyma zbyt długo, ale może trochę pomoże. Zrobił krok. Ból znów przeszył jego ciało. Musiał się przemóc. Szedł ignorując rwanie. Coś go śledziło. Czuł to. Nie odwracaj się, mówił mu umysł, ale on nie słuchał. Odwrócił się i zobaczył idącego w jego kierunku... człowieka? Przeraził się i zaczął biec, rozszerzając ranę. Zchodziło ich się coraz więcej. nie ma gdzie się schować. Szary pył zasłaniał mu pole widzenia. Oczy zaczęły go piec. Potknął się i upadł na plecy. Chciał się podnieść, lecz powstrzymał go ból w nodze. Stworzenia wychodziły zza gruzów. Otoczyły go. Hiccup nie mogąc nic zrobić, czekał na dalszy ciąg wydarzeń.
sobota, 19 lipca 2014
Od Lusi C.D Elizabeth/Dean'a
Wyszłam na patrol zobaczyć czy w pobliżu nie ma żadbych szwędaczy. Stanęłam jak wryta. Zobaczyłam postać człowieka i lekko chwiciłam za katanę. Podeszłam bliżej i zobaczyłąm celyjącego do mnie kuszą mężczyzne. Uspokoiłam się troche ale nie byłam pewna czy mnie nie zabije. Wystarczył jeden ruch a była bym martwa.
-Kim jesteś?-Zapytał pośpiesznie mężczyzna.
-Jestem Lusi..-Patrzałam na niego, a prawą ręke miałam na katanie. Mężczyzna opuścił kuszę.
-Ja jestem Dean..Widzę że jednak nie jestem sam.-uśmiechnął się lekko.
-Tak..-powiedziałam i odwzajemniłam.
-Chodź ..-powiedział po czym podeszłam do niego i usiedliśmy przy małym ognisku.
-Jesteś sam? -zadawałam pytanie z zaciekawienie,
-Tak jestem sam ..Żyje tu sobie sam i próbuje przetrwać, a ty?
-Kiedyś byłam w grupie ze znajomimi ale niestety nikt nie przetrwał z wyjątkiem mnie..-nie byłam pewna czy mogę mu zaufać więc nie mówiłam nic o Elzie i naszym obozie ..
-Przykre..Ale nic nie poradzimy..-Wpatrzony w mały płomyczek siedzieliśmy w ciszy.
-Wiesz .. nie jestem pewna czy mogę ci zaufać ..-powiedziałam wstając.
-Ja też nie jestem pewny ale jeżeli było by więcej osób założyl bym grupe i trzymali byśmy się razem.. sądzisz że to dobry pomysł ..?-zapytał, a ja już troszke bardziej mu ufałam..
-Ok bo wiesz .. ja .. mam koleżanke..
-Mówiłaś że jesteś sama..-Powiedział wstając z ziemi. Był troche zdenerwowany że go okłamałam.
-Przepraszam że cię okłamałam ale ci nie ufałam..A więc jestem z raką Elzą. Znalazłam ja niedaleko przy rzece. Mamu obóz nie daleko.. Może się dołączysz..?-zapytałam spokojnie.
-Wiesz z chęcią a ile ty ją znasz..?-Zapytał.
-No ..nie ale ufam jej ..
-Niech ci będzie..-Dean zaczoł pakować swoje rzeczy i poszliśmy w strone mojego i teraz również Elzy obozu.
-Kim on jest?!-Lekko zdenerwowana Elza zapytała wstając z ziemi i podchodząc do mnie.
-To Deam.. znalazłam go i ..-Przerwała mi.
-I tak po prostu mu powiedziałaś że tu jesteśmy?! Można mu ufac ?! nie wiesz kim on jest !-Mówiła prawie krzycząc.
-Uspokuj się bo zaraz tu przyleza szwędacze. I tak możemy mu zaufać .. Chciał stworzyć grupe ludzi żebyśmy się nawzajem wspierali i w ogóle. Myśle żę to dobry pomysł..
-Jesteś pewna że możemu mu ufać ?! Możę chce nas zabić i zabrać nasze rzeczy?!
-Nie jestem aż tak głupia ! nie powiedziałam mu od razu najpierw sprawdziłam czy możęmy mu zaufać i wydaje się okey.
-Ok.. zobacyzmy..To co ... on ma dowodzić tą grupą ..
-Tak, tak będzie dobrze..-Powiedziałam patrząc na Dean'a
-Spokojnie damy sobie rade ...Ale lepiej chodźmy w bezppieczniejsze miejsce .. bo słychać szwędaczy zbliżających się w naszym kierunku.-Powiedział i zaczoł szybko składać namiot. Za chwile szliśmy już wzdłuż ścieszki leśnej.
-Kim jesteś?-Zapytał pośpiesznie mężczyzna.
-Jestem Lusi..-Patrzałam na niego, a prawą ręke miałam na katanie. Mężczyzna opuścił kuszę.
-Ja jestem Dean..Widzę że jednak nie jestem sam.-uśmiechnął się lekko.
-Tak..-powiedziałam i odwzajemniłam.
-Chodź ..-powiedział po czym podeszłam do niego i usiedliśmy przy małym ognisku.
-Jesteś sam? -zadawałam pytanie z zaciekawienie,
-Tak jestem sam ..Żyje tu sobie sam i próbuje przetrwać, a ty?
-Kiedyś byłam w grupie ze znajomimi ale niestety nikt nie przetrwał z wyjątkiem mnie..-nie byłam pewna czy mogę mu zaufać więc nie mówiłam nic o Elzie i naszym obozie ..
-Przykre..Ale nic nie poradzimy..-Wpatrzony w mały płomyczek siedzieliśmy w ciszy.
-Wiesz .. nie jestem pewna czy mogę ci zaufać ..-powiedziałam wstając.
-Ja też nie jestem pewny ale jeżeli było by więcej osób założyl bym grupe i trzymali byśmy się razem.. sądzisz że to dobry pomysł ..?-zapytał, a ja już troszke bardziej mu ufałam..
-Ok bo wiesz .. ja .. mam koleżanke..
-Mówiłaś że jesteś sama..-Powiedział wstając z ziemi. Był troche zdenerwowany że go okłamałam.
-Przepraszam że cię okłamałam ale ci nie ufałam..A więc jestem z raką Elzą. Znalazłam ja niedaleko przy rzece. Mamu obóz nie daleko.. Może się dołączysz..?-zapytałam spokojnie.
-Wiesz z chęcią a ile ty ją znasz..?-Zapytał.
-No ..nie ale ufam jej ..
-Niech ci będzie..-Dean zaczoł pakować swoje rzeczy i poszliśmy w strone mojego i teraz również Elzy obozu.
-Kim on jest?!-Lekko zdenerwowana Elza zapytała wstając z ziemi i podchodząc do mnie.
-To Deam.. znalazłam go i ..-Przerwała mi.
-I tak po prostu mu powiedziałaś że tu jesteśmy?! Można mu ufac ?! nie wiesz kim on jest !-Mówiła prawie krzycząc.
-Uspokuj się bo zaraz tu przyleza szwędacze. I tak możemy mu zaufać .. Chciał stworzyć grupe ludzi żebyśmy się nawzajem wspierali i w ogóle. Myśle żę to dobry pomysł..
-Jesteś pewna że możemu mu ufać ?! Możę chce nas zabić i zabrać nasze rzeczy?!
-Nie jestem aż tak głupia ! nie powiedziałam mu od razu najpierw sprawdziłam czy możęmy mu zaufać i wydaje się okey.
-Ok.. zobacyzmy..To co ... on ma dowodzić tą grupą ..
-Tak, tak będzie dobrze..-Powiedziałam patrząc na Dean'a
-Spokojnie damy sobie rade ...Ale lepiej chodźmy w bezppieczniejsze miejsce .. bo słychać szwędaczy zbliżających się w naszym kierunku.-Powiedział i zaczoł szybko składać namiot. Za chwile szliśmy już wzdłuż ścieszki leśnej.
Elza?
piątek, 18 lipca 2014
Od Elizabeth Cd. Lusi
Lusi poszła mając w dłoni katanę i jakieś nożyki. Przy sobie miała dopięty bukłak i jakieś opakowanie z jedzeniem i metalowe gwiazdki. Ja leżałam na ziemi tylko czekając aż odejdzie. Nie mogę jej tak po prostu zaufać. Postanowiłam przeszukać jej rzeczy. Skoro zaufać, to z klasą. Chciałam dowiedzieć się czy nie ma jakieś krótkofalówki czy czymś podobne, co doświadczało by, że ma kontakt z kimś innym.
Wstałam się i rozejrzałam czy poszła gdzieś dalej. Nie było jej na terenie namiotu. Podparłam się rękoma i po cichu zaczęłam przeszukiwać jej rzeczy. Szybko się zwijałam i co chwilę zerkałam czy nie nadchodzi.
Zaczęłam od jakiegoś małego plecaka który trzymała ów przy samym namiocie. Były tam jakieś jabłka, soki, woda, apteczka, dokumenty, żelki, mały nóż..ZARAZ...dokumenty..
Wzięłam je i zaczęłam przeglądając. Lusi Night, urodzona BLE BLE, pesel BLE BLE. Ehh...nic ważnego chyba. Odłożyłam rzeczy do plecaka jakby nigdy nic. Potem weszłam do namiotu i zaczęłam tam szperać.
Nie było za bardzo co. Mały koc i ułożona bluza na wzorzec poduszki. Westchnęłam i zaczęłam przeszukiwać bluzę. Nie było w niej nic oprócz małego kompasu. Z obojętną miną odłożyłam kompas i wyszłam z namiotu. Wzięłam jakieś patyki i zapałki z kieszeni i rozpaliłam małe ognisko, robiło się bardzo zimno.
,,Może ... jej zaufać? W końcu ma jedzenie i broń i w ogóle...Nie warto ciągle łazić samej bez niczego...zobaczymy jak to się potoczy".
Ognisko powoli zaczęło grzać. Ja z niecierpliwieniem zaczęłam wyglądać za Luci. A jeśli coś jej się stało?
Trzymałam siekierę blisko siebie.
Luci?
Wstałam się i rozejrzałam czy poszła gdzieś dalej. Nie było jej na terenie namiotu. Podparłam się rękoma i po cichu zaczęłam przeszukiwać jej rzeczy. Szybko się zwijałam i co chwilę zerkałam czy nie nadchodzi.
Zaczęłam od jakiegoś małego plecaka który trzymała ów przy samym namiocie. Były tam jakieś jabłka, soki, woda, apteczka, dokumenty, żelki, mały nóż..ZARAZ...dokumenty..
Wzięłam je i zaczęłam przeglądając. Lusi Night, urodzona BLE BLE, pesel BLE BLE. Ehh...nic ważnego chyba. Odłożyłam rzeczy do plecaka jakby nigdy nic. Potem weszłam do namiotu i zaczęłam tam szperać.
Nie było za bardzo co. Mały koc i ułożona bluza na wzorzec poduszki. Westchnęłam i zaczęłam przeszukiwać bluzę. Nie było w niej nic oprócz małego kompasu. Z obojętną miną odłożyłam kompas i wyszłam z namiotu. Wzięłam jakieś patyki i zapałki z kieszeni i rozpaliłam małe ognisko, robiło się bardzo zimno.
,,Może ... jej zaufać? W końcu ma jedzenie i broń i w ogóle...Nie warto ciągle łazić samej bez niczego...zobaczymy jak to się potoczy".
Ognisko powoli zaczęło grzać. Ja z niecierpliwieniem zaczęłam wyglądać za Luci. A jeśli coś jej się stało?
Trzymałam siekierę blisko siebie.
Luci?
Od Lusi Cd. Elizabeth
-Lusi,ale mów mi Lu.-Podałam rękę dziewczynie i pomogłam jej wstać.
-Elizabeth, ale mów mi Eli lub Elza.-Dziewczyna miała ranę na boku.
-Ugryzł cie?-Zapytałam patrząc się na zawiązany materiał wokół rany.
-Nie..-powiedziała spokojnie ale widać było że już ją nic nie boli.
-Chodź .. rozbiłam niedaleko obozowisko..-Udałam się w stronę lasu, a Elza szła tuż za mną.
-Jesteś sama?-Zapytała patrząc na moją katanę.
-Tak, niestety.. Miałam grupę znajomych ale wszyscy nie dali sobie rady i już od jakiegoś czasu jestem sama.., a ty ?-Zapytałam gdy dotarłyśmy na miejsce. Miałam namiot koce i żywność. Ogrodzenie było z nitki zawieszonej na patykach, a na nitce były puszki.
-Ja miałam koleżankę... Miała na imię Kare ale dorwali ją zimni.
Usiadłyśmy na ziemi obok namiotu.
-Jesteś pewnie głodna?-wyjmując plecak z namiotu zaczęłam w nim szukać czegoś dobrego.
-Może troszkę..-powiedziała i znów się na jej twarzy widać było ból.
-Pokaż..-przysunęłam się do niej i zdjęłam kawałek materiału z rany.
-Nie najgorzej..-uśmiechnęłam się po czym w plecaka wyjęłam Wodę utlenioną i bandaże. Polałam wodą utlenioną ranę i zabandażowałam jej bok.
-Ok teraz powinno ci być lepiej.. Dobrze że cie znalazłam bo mogło wdać się zakażenie.-Schowałam bandaże i wodę utlenioną do plecaka.
-Sama dała bym sobie rade..-burknęła.
-Wiesz.. możemy sobie nawzajem pomagać.-uśmiechnęłam się do Dziewczyny wstając z ziemi.
-Nie wiem czy mogę ci ufać..-powiedziała podnosząc się i patrząc się na mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Możesz mi zaufać ja też ci ufam..-uśmiechnęłam się zachęcająco.
-No wiesz .. nie można tak po prostu komuś zaufać ..zwłaszcza w tych czasach..-powiedziała po czym położyła się na ziemi patrząc w gwiazdy. Było już ciemno.
-Ok jak chcesz .. prześpi się a ja popilnuje czy szwędacze się nie zbliżają..
(Elza? )
-Elizabeth, ale mów mi Eli lub Elza.-Dziewczyna miała ranę na boku.
-Ugryzł cie?-Zapytałam patrząc się na zawiązany materiał wokół rany.
-Nie..-powiedziała spokojnie ale widać było że już ją nic nie boli.
-Chodź .. rozbiłam niedaleko obozowisko..-Udałam się w stronę lasu, a Elza szła tuż za mną.
-Jesteś sama?-Zapytała patrząc na moją katanę.
-Tak, niestety.. Miałam grupę znajomych ale wszyscy nie dali sobie rady i już od jakiegoś czasu jestem sama.., a ty ?-Zapytałam gdy dotarłyśmy na miejsce. Miałam namiot koce i żywność. Ogrodzenie było z nitki zawieszonej na patykach, a na nitce były puszki.
-Ja miałam koleżankę... Miała na imię Kare ale dorwali ją zimni.
Usiadłyśmy na ziemi obok namiotu.
-Jesteś pewnie głodna?-wyjmując plecak z namiotu zaczęłam w nim szukać czegoś dobrego.
-Może troszkę..-powiedziała i znów się na jej twarzy widać było ból.
-Pokaż..-przysunęłam się do niej i zdjęłam kawałek materiału z rany.
-Nie najgorzej..-uśmiechnęłam się po czym w plecaka wyjęłam Wodę utlenioną i bandaże. Polałam wodą utlenioną ranę i zabandażowałam jej bok.
-Ok teraz powinno ci być lepiej.. Dobrze że cie znalazłam bo mogło wdać się zakażenie.-Schowałam bandaże i wodę utlenioną do plecaka.
-Sama dała bym sobie rade..-burknęła.
-Wiesz.. możemy sobie nawzajem pomagać.-uśmiechnęłam się do Dziewczyny wstając z ziemi.
-Nie wiem czy mogę ci ufać..-powiedziała podnosząc się i patrząc się na mnie podejrzliwym wzrokiem.
-Możesz mi zaufać ja też ci ufam..-uśmiechnęłam się zachęcająco.
-No wiesz .. nie można tak po prostu komuś zaufać ..zwłaszcza w tych czasach..-powiedziała po czym położyła się na ziemi patrząc w gwiazdy. Było już ciemno.
-Ok jak chcesz .. prześpi się a ja popilnuje czy szwędacze się nie zbliżają..
(Elza? )
Od Elizabeth Do Lusi
-Szybko!-szepnęłam do Kare i zaczęłam wspinać się na bramę. Szybko mi to poszło bo w codziennym życiu nie raz tak przechodziłam. Byłam już prawie na samej górze.
-No na co czekasz?! Właź! Przyjdą zara!-powiedziałam lekko podniesionym tonem. Kare stała trzymając za bramę dwoma rękoma. Rozglądała się raz w jedną stronę a raz w drugą.
-El, ja nie dam rady, dla mnie to za wysoko-powiedziała cicho. Kare to koleżanka z mojej klasy, cicha, samotniczka, raczej nie kolegowała się zbytnio z innymi, odpowiadała tylko na pytania które każdy by jej zadał. Gdy wyjeżdżałam z Portland, samochód którym jechałam niestety-poszły akumulatory. Nie znałam się zbytnio na naprawach tego typu rzeczy więc wzięłam co mi pozostało i poszłam dalej. Zauważyłam jakieś stado zombie. Nie za dużo ale strasznie się ich bałam. Schowałam się do jakiegoś pustego sklepu, nie robiąc przy tym hałasu i ku mojemu zdziwieniu znalazłam tam Kare. Trzęsła się, opłakana i próbując wytrzeć łzy. Gdy mnie zobaczyła, zawiesiła mi się na szyi wydukając jaka ona biedna, że została bez rodziny.
-Czekaj, poszukam jakieś skrzyni-powiedziałam i przewracając oczami zeszłam z bramki i zaczęłam szukać czegoś do podparcia aby można było wejść.
-Po-moge Ci-powiedziała cicho dziewczyna i zaczęła się rozglądając.
Ja w tym czasie byłam z 10 kroków dalej od niej, za rogiem sklepu w którym ją znalazłam. Zobaczyłam jakieś kubły po śmieciach. Lekko się uśmiechnęłam i zaczęłam iść w ich stronę. Nagle zobaczyłam te same stado, co widziałam wcześniej. Ukucnęłam i powoli przy ścianie zaczęłam sunąc ku kubłom. Powoli ,,idąc" starałam się nie robić żadnego hałasu, lecz jak zwykle zawsze zdarzy się ten zły wypadek.
Kare zaczęła krzyczeć zza rogu że znalazła jakąś drewnianą skrzynie.
,,Ku*wa..." pomyślałam tylko i wyjrzałam zza kubłów a tam już widziałam idące w naszą stronę zombie.
-Kare! Podstawiaj skrzynie i uciekaj!-powiedziałam i zaczęłam biec w jej stronę.
-Co?-wyjrzała zza rogu i zobaczyła mnie uciekającymi przed chodzącymi zmarłymi-O boże!-szybko zaczęła ciągnąc skrzynie lecz za szybko to jej nie szło.
Ja biegłam wzdłuż budynku słysząc szybkie kroki za sobą. Zobaczyłam biegnąc jakiegoś martwego policjanta który miał przebitą głowę nożem a w pasie siekierę. Wzięłam ją szybko i odwróciłam się. Tym lepiej bo gdybym tego nie zrobiła to jeden z nich w tej chwili własnie by mnie zabił. Zamknęłam oczy i przecięłam mu w głowę. Od razu padł lecz oczywiście siekiera utknęła mu w głowie. Inni byli dalej niż on, więc miała trochę czasu aby odzyskać broń. Jedną nogą przytrzasnęłam Zimnego (postanowiłam go tak nazwać) do ziemi a dłońmi zaczęłam szarpać za rączkę siekiery. Udało mi się to dopiero za 4 razem i zaczęłam biec z powrotem do Kare.
Gdy wyjrzałam zza rogu stała ona już tam przy skrzyni.
-Na co czekasz?! WŁAŹ!-powiedziałam i popchnęłam ją na skrzynie a sama zaczęłam wspinać się po bramce.
Zimni już ujrzeli mnie i Kare i przyśpieszonym krokiem zaczęli do nas podchodzić.
-Kare, szybko!-powiedziałam będąc już na czubku bramki. Dziewczyna weszła na skrzynie a ja wyciągnęłam do niej rękę. Ona już miała dać mi rękę lecz skrzynia na której stała, załamała się i Kare spadła.
-KARE!!!!!!!!!!!!!-krzyknęłam z strachem w głosie. Siedziałam na czubku bramy patrząc się w przerażający obraz.
Zombie dorwało ją odrywając skórę od jej kości i gryząc ją gdzie popadnie. Ona tylko płakała z krzykiem a ostatnie jej słowo to ,,UCIEKAJ!".
Ja tylko zakryłam otwarte usta dłonią a w moich oczach pojawiły się łzy. Jedyna osoba, którą znałam, która ocalała (według mnie) właśnie została pożarta przez zombie. Strasznie byłam przerażona. Nagle zombie uderzając o bramę sprawili, że spadłam na drugą stronę. Obiłam się o plecy. Syknęłam z bólu ale szybko wstałam trzymając się za ramie. Za mną był już otwarty bezpieczny las. Ja podeszłam tylko o krok do tej strasznej sceny. Z oka popłynęła mi łza, a w jednej z dłoni trzymałam tą siekierę. Odwróciłam się i odbiegłam, próbując otrzeć mokrą twarz.
~~~~~~
Głodna, przerażona, spragniona, brudna...sama...
Szłam po lesie, trzymając się za lewy bok. Nie wiem co mi dolegało ale strasznie się bałam, że zaraz gdzieś wyskoczy jakiś Zimny i zrobi ze mną to, co z Kare. Wpatrzona tylko w ziemie szłam przed siebie. Usłyszałam gdzieś szum rzeki. Od razu nabrałam lekkiego uśmiechu. Przyśpieszyłam kroku i prawie biegłam.
Omijając drzewa i krzaki dotarłam do upragnionego celu. Rzeka..rzeka!
Jedyne miejsce, które wydawało mi się bezpieczne od reszty świata. Szybko podbiegłam i uklękłam przy nim nabierając wody do swoich ust. Świeżość, zgaszone pragnienie...o taaaaa
Syknęłam z bólu. Mój bok bolał coraz bardziej. Zdjęłam z siebie bluzkę i byłam tylko w sportowym staniku.
Nie dziwie się, na boku widniała wielka czerwona od krwi rana. Zbliżyłam się do wody i zaczęłam obmywać ranę. Strasznie piekło. Wyrwałam kawałek tkaniny z bluzki i owinęłam się wokół rany. Nałożyłam z powrotem bluzkę i wstałam. Gdy się odwróciłam nagle za mną pojawiła się Zimny. Byłam tak skupiona na sobie że nie usłyszałam gdy on szedł. Szybko się cofnęłam i wpadłam do rzeki, ale nie była za zbyt głęboka. Zombie zaczął wydawać te dziwne dźwięki i zaczął się zbliżać. Szybko podparłam się rękoma i zaczęłam się podnosić, a on był coraz bliżej mnie i nagle stało się coś niesamowitego.
Zakryłam się dłonią aby chociaż zakryć trochę ból ale zamiast mojego bólu doświadczył go zombiak. Dostał prosto w głowę sztyletem, gdzieś z mojej prawej strony.
Energicznie szybko wstałam, cała mokra. Rozejrzałam się aby zobaczyć sprawce który mnie uratował. Ujrzałam dziewczynę, która miała jeszcze wyjętą dłoń od rzucenia sztyletem. Ja stałam tylko przerażona i w połowie mokra.
Lusi?
-No na co czekasz?! Właź! Przyjdą zara!-powiedziałam lekko podniesionym tonem. Kare stała trzymając za bramę dwoma rękoma. Rozglądała się raz w jedną stronę a raz w drugą.
-El, ja nie dam rady, dla mnie to za wysoko-powiedziała cicho. Kare to koleżanka z mojej klasy, cicha, samotniczka, raczej nie kolegowała się zbytnio z innymi, odpowiadała tylko na pytania które każdy by jej zadał. Gdy wyjeżdżałam z Portland, samochód którym jechałam niestety-poszły akumulatory. Nie znałam się zbytnio na naprawach tego typu rzeczy więc wzięłam co mi pozostało i poszłam dalej. Zauważyłam jakieś stado zombie. Nie za dużo ale strasznie się ich bałam. Schowałam się do jakiegoś pustego sklepu, nie robiąc przy tym hałasu i ku mojemu zdziwieniu znalazłam tam Kare. Trzęsła się, opłakana i próbując wytrzeć łzy. Gdy mnie zobaczyła, zawiesiła mi się na szyi wydukając jaka ona biedna, że została bez rodziny.
-Czekaj, poszukam jakieś skrzyni-powiedziałam i przewracając oczami zeszłam z bramki i zaczęłam szukać czegoś do podparcia aby można było wejść.
-Po-moge Ci-powiedziała cicho dziewczyna i zaczęła się rozglądając.
Ja w tym czasie byłam z 10 kroków dalej od niej, za rogiem sklepu w którym ją znalazłam. Zobaczyłam jakieś kubły po śmieciach. Lekko się uśmiechnęłam i zaczęłam iść w ich stronę. Nagle zobaczyłam te same stado, co widziałam wcześniej. Ukucnęłam i powoli przy ścianie zaczęłam sunąc ku kubłom. Powoli ,,idąc" starałam się nie robić żadnego hałasu, lecz jak zwykle zawsze zdarzy się ten zły wypadek.
Kare zaczęła krzyczeć zza rogu że znalazła jakąś drewnianą skrzynie.
,,Ku*wa..." pomyślałam tylko i wyjrzałam zza kubłów a tam już widziałam idące w naszą stronę zombie.
-Kare! Podstawiaj skrzynie i uciekaj!-powiedziałam i zaczęłam biec w jej stronę.
-Co?-wyjrzała zza rogu i zobaczyła mnie uciekającymi przed chodzącymi zmarłymi-O boże!-szybko zaczęła ciągnąc skrzynie lecz za szybko to jej nie szło.
Ja biegłam wzdłuż budynku słysząc szybkie kroki za sobą. Zobaczyłam biegnąc jakiegoś martwego policjanta który miał przebitą głowę nożem a w pasie siekierę. Wzięłam ją szybko i odwróciłam się. Tym lepiej bo gdybym tego nie zrobiła to jeden z nich w tej chwili własnie by mnie zabił. Zamknęłam oczy i przecięłam mu w głowę. Od razu padł lecz oczywiście siekiera utknęła mu w głowie. Inni byli dalej niż on, więc miała trochę czasu aby odzyskać broń. Jedną nogą przytrzasnęłam Zimnego (postanowiłam go tak nazwać) do ziemi a dłońmi zaczęłam szarpać za rączkę siekiery. Udało mi się to dopiero za 4 razem i zaczęłam biec z powrotem do Kare.
Gdy wyjrzałam zza rogu stała ona już tam przy skrzyni.
-Na co czekasz?! WŁAŹ!-powiedziałam i popchnęłam ją na skrzynie a sama zaczęłam wspinać się po bramce.
Zimni już ujrzeli mnie i Kare i przyśpieszonym krokiem zaczęli do nas podchodzić.
-Kare, szybko!-powiedziałam będąc już na czubku bramki. Dziewczyna weszła na skrzynie a ja wyciągnęłam do niej rękę. Ona już miała dać mi rękę lecz skrzynia na której stała, załamała się i Kare spadła.
-KARE!!!!!!!!!!!!!-krzyknęłam z strachem w głosie. Siedziałam na czubku bramy patrząc się w przerażający obraz.
Zombie dorwało ją odrywając skórę od jej kości i gryząc ją gdzie popadnie. Ona tylko płakała z krzykiem a ostatnie jej słowo to ,,UCIEKAJ!".
Ja tylko zakryłam otwarte usta dłonią a w moich oczach pojawiły się łzy. Jedyna osoba, którą znałam, która ocalała (według mnie) właśnie została pożarta przez zombie. Strasznie byłam przerażona. Nagle zombie uderzając o bramę sprawili, że spadłam na drugą stronę. Obiłam się o plecy. Syknęłam z bólu ale szybko wstałam trzymając się za ramie. Za mną był już otwarty bezpieczny las. Ja podeszłam tylko o krok do tej strasznej sceny. Z oka popłynęła mi łza, a w jednej z dłoni trzymałam tą siekierę. Odwróciłam się i odbiegłam, próbując otrzeć mokrą twarz.
~~~~~~
Głodna, przerażona, spragniona, brudna...sama...
Szłam po lesie, trzymając się za lewy bok. Nie wiem co mi dolegało ale strasznie się bałam, że zaraz gdzieś wyskoczy jakiś Zimny i zrobi ze mną to, co z Kare. Wpatrzona tylko w ziemie szłam przed siebie. Usłyszałam gdzieś szum rzeki. Od razu nabrałam lekkiego uśmiechu. Przyśpieszyłam kroku i prawie biegłam.
Omijając drzewa i krzaki dotarłam do upragnionego celu. Rzeka..rzeka!
Jedyne miejsce, które wydawało mi się bezpieczne od reszty świata. Szybko podbiegłam i uklękłam przy nim nabierając wody do swoich ust. Świeżość, zgaszone pragnienie...o taaaaa
Syknęłam z bólu. Mój bok bolał coraz bardziej. Zdjęłam z siebie bluzkę i byłam tylko w sportowym staniku.
Nie dziwie się, na boku widniała wielka czerwona od krwi rana. Zbliżyłam się do wody i zaczęłam obmywać ranę. Strasznie piekło. Wyrwałam kawałek tkaniny z bluzki i owinęłam się wokół rany. Nałożyłam z powrotem bluzkę i wstałam. Gdy się odwróciłam nagle za mną pojawiła się Zimny. Byłam tak skupiona na sobie że nie usłyszałam gdy on szedł. Szybko się cofnęłam i wpadłam do rzeki, ale nie była za zbyt głęboka. Zombie zaczął wydawać te dziwne dźwięki i zaczął się zbliżać. Szybko podparłam się rękoma i zaczęłam się podnosić, a on był coraz bliżej mnie i nagle stało się coś niesamowitego.
Zakryłam się dłonią aby chociaż zakryć trochę ból ale zamiast mojego bólu doświadczył go zombiak. Dostał prosto w głowę sztyletem, gdzieś z mojej prawej strony.
Energicznie szybko wstałam, cała mokra. Rozejrzałam się aby zobaczyć sprawce który mnie uratował. Ujrzałam dziewczynę, która miała jeszcze wyjętą dłoń od rzucenia sztyletem. Ja stałam tylko przerażona i w połowie mokra.
Lusi?
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)